- Przepraszam, ale chciałabym dowiedzieć się co z moim dziadkiem. Czy do cholery nikt nie może mnie o niczym poinformować?- powiedziałam głośniej, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
Nie mogłam go stracić, nie Jego...
- Może trochę ciszej panienko, wyjdźmy na zewnątrz.- odpowiedział lekarz i odprowadził na korytarz.
- Więc ?- odezwałam się, kiedy już od dłuższej chwili mężczyzna przeglądał stertę kartek.
Uniósł wzrok i zaczął:
- Pan Johnson jest w bardzo złym stanie, choroba bardzo go wyniszczyła, właściwie to...
- Jaka choroba ?- krzyknęłam, marszcząc czoło.
- Rak kości, u pani dziadka wykryto go już parę miesięcy temu. Jednak nie zgodził się on na leczenie.
- Nie wierzę...- powiedziałam do siebie cicho.- Mogę do niego wejść ?- zapytałam.
*Parę dni później*
Od paru dni moim nowym miejscem zamieszkania jest dość duże mieszkanie w centrum Londynu, zbyt duże jak na jedną osobę... Dziadek z powodu ciężkiej choroby, czego skutkiem jest życie, które może skończyć się nawet w tej chwili nie mógł polecieć razem ze mną. Prosiłam go, błagałam, że zostanę razem z nim i poczekam aż do końca, przecież dałabym radę, ale on nie zgodził się. Teraz kiedy jestem daleko nie mogę go nawet odwiedzić, a jedyne czego się dowiaduję to jakieś bzdury, które opowiadają w telewizji. Te hieny, które niektórzy nazywają "dziennikarzami" zainteresowały się Jego chorobą bardziej niż moi przeklęci rodzice, którzy od czasu kiedy zawiadomiłam ich o tym czego się dowiedziałam zadzwonili do mnie jeden jedyny raz... Dziadek choć wycieńczony dał mi pare zadań.
"-Kochanie, nie możesz się poddać, wierzę w ciebie. Dasz radę, wylecisz do Londynu i tam przeżyjesz swoje życie jak najlepiej, spełnisz marzenia, założysz rodzinę i będziesz po prostu szczęśliwa... Niezależnie od tego czy będę na tej ziemi czy nie. Zawsze będę obok ciebie,dobrze ? Kocham Cię słońce, nie zapominaj proszę". Między innymi właśnie to zdołał z siebie wykrzesać wtedy w szpitalu. Na samą myśl tej całej rozmowy robi mi się niedobrze. Widok konającego już mojego ukochanego dziadka przyprawia mnie do teraz o zawroty głowy i wybuchy płaczu, jednak nie mogę się poddać. Zrobię to o co prosił, będę szczęśliwa bez względu na wszystko, nikt nie stanie mi na przeszkodzie, a nawet jeśli to i tak nic nie zdziała.
Kiedy przyleciałam do Londynu z lotniska odebrał mnie dobry znajomy mojego dziadka, który niegdyś zajmował się promocjami książek, czasopism, które pisał Rupert. Jednym słowem był jego menadżerem... Nie tylko jego właściwie, teraz z tego co dowiedziałam się od jego samego ma pod swoimi skrzydłami niezłe gwiazdy, podobno jakiś sławny zespół, jednak gdy powiedział mi jego nazwę nie miałam zielonego pojęcia o czym mówi. Przechodząc do sedna sprawy kolejną rzeczą jaką się dowiedziałam było również to, że powodem naszego planowanego wspólnego wyjazdu tutaj nie było po prostu rozpoczęcie nowego, lepszego życia. Okazało się, że miałam już załatwione miejsce w prestiżowej agencji modelek, a moim menadżeram został były menadżer mojego dziadka. Wzruszyłam się nieco, dowiadując się o tym. W końcu niecodziennie dostaję się taką szansę. Od wielu lat interesowałam się modą, fotografią, a przede wszystkim modelingiem, który zawsze mnie fascynował. W Polsce szanse na rozwijanie się w tym kierunku były dość marne, ale zawsze znajdowałam coś dla siebie i uczestniczyłam w każdej sesji, która choć w najmniejszym stopniu mi odpowiadała. Wracając do dzisiejszego dnia... O piętnastej byłam umówiona z Paul'em w jego agencji, do spotkania zostały mi dwie godziny, więc udałam się do garderoby i wybrałam coś odpowiedniego na dzisiaj.
Do kompletu z dołu szafki sięgnęłam białe conversy przed kostkę i usadowiłam je na swoich stopach. Ubrana we wcześniej przygotowany zestaw powędrowałam do łazienki, gdzie wykonałam lekki makijaż. Przejechałam rzęsy tuszem, policzki potraktowałam delikatnym różem, a usta pomalowałam pomadką o malinowym kolorze. Rozczesałam włosy i puściłam je wolno, założyłam na nos okulary i wyszłam z domu. Z kartką z adresem w ręku wędrowałam po uliczkach Londynu, które przepełnione były rozbieganymi ludźmi. Oni, ja, oni, ja, oni, ja, chyba najbardziej szczęśliwa w tamtym momencie z nich wszystkich. Nie mogłam doczekać się, kiedy wreszcie uzgodnię wszystko z moim menadżerem. Nawet to słowo "menadżer" przyprawia mnie o lekki zawrót głowy. Może i to trochę szczeniackie zachowanie, ale cieszę się jak głupia na samą myśl, że moje marzenia wreszcie zaczęły się spełniać, przynajmniej mam taką nadzieję. Droga pod same drzwi wysokiego budynku przebiegła mi dość spokojnie i już po pół godzinie byłam na miejscu. Oszklone drzwi przede mną rozsunęły się, a ja pewnym krokiem ruszyłam w głąb wieżowca, w poszukiwaniu gabinetu Paul'a. Wędrując niezdarnie po długich korytarzach wpadłam na chłopaka, który zajadał się orzechowymi chipsami, zaśmiałam się na ich widok. Przypomniały mi o dzieciństwie, zajadałam je zawsze, spacerując po parku w Warszawie z moim dziadkiem.
- Przepraszam, ale jestem tu nowa. Wiesz może, że gdzie jest gabineta Paul'a Higgins'a ?- zapytałam blondyna, uśmiechając się do niego szeroko.
- O, skąd znasz Paul'a ? Chodź zaprowadzę cię.- odwzajemnił mój gest i ruszył przed siebie w stronę windy.
- Właściwie to wiem tyle, że jest moim menadżerem od jakiś paru dni.- zaśmiałam się, wychodząc na ostatnim piętrze z windy.
Przed sobą zastałam siedzącą na krzesłach przy ścianie grupkę chłopaków, która gdy tylko skierowała na nas swój wzrok momentalnie się ożywiła, blondyn wyprzedził mnie i usiadł obok bruneta, który bacznie mi się przyglądał, nie wspominając już o reszcie.
- To tutaj.- powiedział, roześmiany blondyn.
- Dzięki.- odpowiedziałam z uśmiechem i przeszłam koło chłopaków, kierując się w stronę drzwi na przeciwko nich. Zapukałam delikatnie i weszłam do środka, zastając tam mojego nowego menadżera...
Wow... Ciekawie się zaczęło :) I jestem pierwsza!! Pisz co ci w duszy gra bo dobrze ci to wychodzi :D będę zaglądać obiecuje ;)
OdpowiedzUsuńHeeejjj kiedy next?!
OdpowiedzUsuń